niedziela, 18 grudnia 2011

~ 51



The most thought-provoking thing in our thought-provoking time is that we are still not thinking.

wtorek, 13 grudnia 2011

~ 50



How would I die when I'm 35? How would I die? I'll tell you how I'd die. I'd take off all my clothes and I'd get into a bathtub filled with ice-cold vodka. I'd have a TV in the room with me and I'd be watching "North by Northwest". And just when the scene comes with the airplane I'd pull the TV in the bathtub and I'd shock myself! I hate that film.

czwartek, 24 listopada 2011

~ 48



Chciałabym to napisać; szkoda, że Bohumilowi wyszło pierwszemu. Jak widać - oboje lubimy podróże w czasie.

poniedziałek, 7 listopada 2011

~ 44



Wymagam profesjonalnych kursów opowiadania anegdot. Z gardła w formie pierwszoosobowej nie wypluwam już niczego, co nie jest zużytą tkanką, gubię swój język; tak podobno dzieje się ze wszystkim, czego nie ćwiczy się systematycznie, ale ja już nie wiem, zapomniałam. Potrzebuję życia, o którym będzie można opowiadać historie; na razie została mi tylko ta o wagonie, w jakim zwykle budzę się niechcący, kiedy przez przypadek odczepia się od pociągu na zamrożonych torach, daleko, czekając na zderzenie.
Często wieczorami: czas przestaje być proporcjonalny.

wtorek, 18 października 2011

~ 43

Riitta rozkazała im nie martwić się, bo kiedyś sama założy przecież swoje stare kino, gdzie będzie siedziało się na czerwonym pluszu, jadło czekolady i chodziło ze świecami, gdzie będzie terkotał projektor i będzie puszczało się mnóstwo Freda Astaire; kiedyś też antykwariat, kiedyś też własna galeria, kiedyś każdy swój pokój, kiedyś zespół w stylu Stooges, kiedyś zero problemów z załatwianiem sobie czegokolwiek, kiedyś już łóżka z prawdziwego zdarzenia.
- Choćbyś otworzyła ich z dziesięć, no nie wiem, dwadzieścia, i tak będzie mi żal tego jednego - powiedziała Mimmi, trzymająca Charliego za przedramiona, które miał chudziutkie i trochę flaki; oglądał latarnie. - To reguła, po prostu: nie jesteśmy przekupni w sprawach śmierci.

sobota, 15 października 2011

~ 42



 [...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat.

piątek, 14 października 2011

~ 41



Glam: sterty brokatu, połyskliwe kombinezony, metrowe koturny, dużo tuszu i szminek w karminie. Przepiękny, młody Jonathan, McGregor w świetnej formie, mniej niż zwykle irytująca Collette; mnóstwo muzycznych ikon wplecionych w poszczególne postaci, sporo smaczków i jeszcze więcej frajdy z ich odkrywania. Fantastycznie poprowadzona postać Bale'a, odcinającego się od przeszłości, wychowanego w konserwatywnej rodzinie, tylko w złych czasach: chłopca, który chciał żyć trochę inaczej. Fajna oprawa muzyczna, Molko gościnnie na scenie, a wideo do "Ballad of Maxwell Demon" - klasyka kiczu.
Dosyć gadania: idę malować włosy na niebiesko i wślizgiwać się w plastikowe body.

poniedziałek, 26 września 2011

wtorek, 6 września 2011

~ 38

Śnię o końcach świata, staram się przewrócić swoje życie na odwrotną stronę skóry, krwistą, pulsującą i ledwo oderwaną od narządów, ale to bardzo ciężkie, kiedy już zapuściło się korzenie. Zaczynają drażnić mnie zegary; to jedyne nerwy, które wypuszczam do atmosfery. Bez wprawy sonduję otoczenie i wracają do mnie obrazy o bardzo niewyraźnych parametrach, których rdzeń mogę sobie powiesić na ścianie, ale nigdy nie zdążę dotrzeć do zbyt późno rodzących się zakończeń, paznokci, konchy ucha. Zostawiam po sobie błędy, które dałoby się skorygować za miliony lat, ale nie wiem, czy znajdą się jacyś chętni do odcyfrowania danych, które dopiero po wiekach określa się iksem. Ja: przebrzmiałe atomy, trochę okostnej pod powierzchnią.

"We are just an advanced breed of monkeys on a minor planet of a very average star. But we can understand the Universe. That makes us something very special."

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

środa, 13 lipca 2011

~ 34

Jestem na kulturoznawstwie, wszystko mi się układa, powoli w palce wraca (trochę kulawo) literatura, w głowę porządni pisarze, porządni reżyserzy; chodzę po kinach, krawężnikach i pubach z klimatem, jeszcze trzymam za sznurki przyjaciół, żeby nie pouciekali po kraju, ale to są właśnie te rozdroża; i tak w najważniejszych godzinach, zdarzających się na granicy (najpóźniejszy wieczór, najwcześniejszy ranek) myślę już tylko o kosmosach, kolizjach i zarośniętych skrawkach za domami, które poznikają bez śladu, jak już wpadniemy w jakąś pędzącą galaktykę.


poniedziałek, 11 lipca 2011

~ 33



01 - Bug In a Web
02 - Flower In the Night
03 - Town Hall
04 - Sweet You
05 - Sad Bird
06 - Not Awake
07 - Overwhelmed (Interlude)
08 - Overwhelmed


CALLmeFAN.

wtorek, 5 lipca 2011

~ 30





To już nie był film, raczej trans, w którym wszystko jest piękne, dwuznaczne i mówione po francusku.

~ 29




"The only people for me are the mad ones, the ones who are mad to live, mad to talk, mad to be saved, desirous of everything at the same time, the ones who never yawn or say a commonplace thing, but burn, burn, burn, like fabulous yellow roman candles exploding like spiders across the stars and in the middle you see the blue centerlight pop and everybody goes "Awww!"

niedziela, 3 lipca 2011

~ 28



Ciekawy zarówno technicznie - w końcu sztandarowe dzieło Dogmy (mimo, podobno, złamania paru zasad, ja nie jestem aż takim pedantem, ja nie wiem); jak i merytorycznie - podglądamy grupę ludzi udających osoby niepełnosprawne, wplątujących się w związki między sobą, próbujących obalić normy społeczne, znaleźć dla siebie jakąś wewnętrzną wolność, jakieś swoje miejsce, swojego wewnętrznego idiotę, odpowiedź na pytanie, kto tu tak naprawdę jest mądry - ktoś kierujący się najprymitywniejszymi odruchami i uczuciami, czy ktoś wyuczony do postępowania zgodnego z logiką, inteligencją dopasowujący się pod nakazy społeczeństwa. Wszystko zostaje otwarte: można oglądać z obrzydzeniem, można oglądać z zafascynowaniem; dla mnie najbardziej poruszająca jest ostatnia scena, kiedy Susanne widzi, jak w coś, co dla większości z nich było zabawą, fałszywym przywiązaniem, wplątała się do bólu Karen, próbująca znaleźć ucieczkę od swojej własnej tragedii, w imię "Idiotów" paląca za sobą wszystkie mosty.

~ 27



Biblia beatników; pędzący świat, Ameryka rozlewająca się za oknami cadillaców, żony Deana Moriarty'ego, Burroughs jako Byk Lee, Ginsberg jako Carlo Marx, jazz, bop, czasami jakieś prace, czasami dziewczyny, autostop, autobusy, pociągi, no i rytm; zawsze dalej, zawsze bardziej, zawsze - w drodze.
Jeśli miałabym wybrać sobie jakieś życie, to wybrałabym Kerouaca; niby twierdził, że wlecze się tylko za wszystkimi, ale tak naprawdę - ciągle leciał z wirem, nie oglądając się za siebie, od czasu do czasu siadając tylko z pulsującą głową i wywalając wszystko na papier, żeby zrobić miejsce na następne miasta, następnych ludzi, siedzących na poboczu autostrad, następne historie, którymi - kto by pomyślał, pewnie nie Jack - będą potem żyły następne pokolenia; następne knajpy, każdą podobną do siebie, ale nie do końca.
Gdybym nie była takim tchórzem - wsadziłabym teraz ostatnią kasę w kieszeń, złapała pociąg i raz na zawsze przekreśliła stagnację, to wegetowanie przy parapecie, niby przerywane jakimiś wypadami, jakimiś znajomymi, ale tak serio - nie tętniące niczym. Jeszcze jestem, ale skóra już mi się odczepia, przestaję kontrolować maszynerię własnego ciała, dajcie mi pięć, maks sześć lat, to zobaczymy się w Azji, może w San Francisco, może na Lazurowym Wybrzeżu, paląc niedobre papierosy i mając zakodowane rysopisy tysięcy ludzi o pourywanych od pędu włosach.

sobota, 2 lipca 2011

~ 26





Wszyscy biją brawo i mówią: "gratulujemy przekroczenia mety, włażenia w dorosłe życie", a ja jestem bardzo zaskoczona, skoro też przecież stoję za barierkami, dopingując kogoś, kto zaraz zrzuci z siebie numery startowe i pójdzie na antykwariaty, przypadkowe spadanie kolanami w kałuże, z kim może spotkamy się kiedyś w kolejce po bilety normalne (kino za dwadzieścia jeden, pociąg do wrocławia - sześćdziesiąt jeden, autobus za dwa osiemdziesiąt), razem wyskoczymy z kasy i pójdziemy po koktajle, mimochodem rzucając anegdoty o pogubionych dawno latach.

wtorek, 28 czerwca 2011

~ 25

 


"I remember finding records like "Sleep Gently in the Womb" by a Japanese medicine professor compiling sounds of what (an unborn) baby would hear on Side A, and on Side B connecting it with classical music. That was an excellent record. Unfortunately it melted under the lamp."

~ 24

Charlie poważnie zastanawiał się, czy chodzi w dobrą stronę, czy skręca na dobrych światłach, czy to w sumie: siedzenie tu, rączka Maite ocierająca się, brak serwety, zapachy tortilli z ulicy, czy to wszystko jest w alfabecie czy wplątał się w to całkiem przypadkowo i bez perspektyw, czy miał zostać tu, czy lecieć dalej w drogę, w końcu tyle jeszcze Estonii, Luksemburgów i Argentyn czekało na niego, tyle mieszkań z dziurami w podłogach, z mebelkami z ikei w kolorach pastelowych, z żyrandolami spadającymi na kanapę, tyle było tam tego, tych ludzi z kapeluszami, policzkami zaróżowionymi, kostkami obdartymi od martensów, z przeszłością i bez przyszłości, z papugami, nie wyrywanymi od dawna brwiami, pakietem książek i niczym więcej, z rajstopami chowanymi w pufach, z porcelaną na parapecie, z ciastami w każdą sobotę, z planem zdarzeń który nigdy nie udawał się, z łódkami za oknem, z zegarami z winyli, torbami z pękniętą rączką, samolotami, do których nie zdążyło się wsiąść, bo te taksówki; klasami na chodniku i kredą plamiącą kieszeń, z piegami, bez piegów, z dłońmi malutkimi, z historią w stopniu podstawowym, z drzwiami nie domykającymi się, mieszkaniami bez balkonów, lodówkami otwartymi i rozmrażającymi się, ze słabościami do shoegaze i z rozładowanymi telefonami, tyle dziewczynek z sukienkami przed kolano i wadą minus pół, chłopców po raz pierwszy kupujących czasopisma, tyle było tajemnic powpychanych jeszcze w szuflady, niezbadanych chorób i cudownych ozdrowień, szafek zakluczonych, ale mogących otworzyć się, futer pachnących kardamonem i zeszytów, w których zapisywało się eseje o Bargeldzie. Był dylemat: czy można, czy jest w ogóle etycznym przywiązywać się, zaprzepaszczać szanse na nieodkryte lądy i pozostawać w tym samym miejscu, czy grzechem było mówić o sobie w formie stałej, czy było to czymś, co liczyło się na końcu, te stagnacje i przyklejone buty. Były to jakieś igiełki w pupie, nie mógł usiedzieć na miejscu, swędziało go, kiedy próbował, chociaż tutaj było fajnie i ludzie podobali mu się, odkrywali iksy w równaniu. Było dobrze, tylko mogło być pewnie lepiej, co nie?

piątek, 10 czerwca 2011

~ 21

Choose Life. Choose a job. Choose a career. Choose a family. Choose a fucking big television, choose washing machines, cars, compact disc players and electrical tin openers. Choose good health, low cholesterol, and dental insurance. Choose fixed interest mortgage repayments. Choose a starter home. Choose your friends. Choose leisurewear and matching luggage. Choose a three-piece suit on hire purchase in a range of fucking fabrics. Choose DIY and wondering who the fuck you are on Sunday morning. Choose sitting on that couch watching mind-numbing, spirit-crushing game shows, stuffing fucking junk food into your mouth. Choose rotting away at the end of it all, pissing your last in a miserable home, nothing more than an embarrassment to the selfish, fucked up brats you spawned to replace yourselves. Choose your future. Choose life... But why would I want to do a thing like that? I chose not to choose life. I chose somethin' else. And the reasons? There are no reasons. Who needs reasons when you've got heroin?

środa, 8 czerwca 2011

~ 18



Bardzo, bardzo rozczula mnie ta scena; podstarzały Marcello, staruszka Anita, kadry z młodości, z tego króciutkiego la dolce vita.

wtorek, 7 czerwca 2011

~ 17



01 - Revenge (feat. The Flaming Lips)
02 - Just War (feat. Gruff Rhys)
03 - Jaykub (feat. Jason Lytle)
04 - Little Girl (feat. Julian Casablancas)
05 - Angel's Harp (feat. Black Francis)
06 - Pain (feat. Iggy Pop)
07 - Star Eyes (I Can't Catch It) (feat. David Lynch)
08 - Everytime I'm With You (feat. Jason Lytle)
09 - Insane Lullaby (feat. James Mercer)
10 - Daddy's Gone (feat. Nina Persson)
11 - The Man Who Played God (feat. Suzanne Vega)
12 - Grim Augury (feat. Vic Chesnutt)
13 - Dark Night of the Soul (feat. David Lynch)

Na trasie: same znane nazwiska, same dobre wokale, same porządne kompozycje i wszystko składa się na niepowtarzalny klimat (najlepiej słucha się właśnie wieczorem, trochę późno w nocy). Wysiadając: z czystym sumieniem stwierdzam, że świetny krążek, szkoda, że następnej takiej kolaboracji już nie będzie, strzeliłeś nam w stopę, Mark, strzelając sobie w serce; podśpiewując razem z Iggym: PAIN, PAIN, PAIN.
Chciałabym mieć tę książeczkę sygnowaną przez Lyncha, to musi być optyczna uczta (a na stronie empiku jak zwykle pustki, ewentualnie: Myslovitz i Star Guard Muffin, dzięki, postoję).
Uwielbiam, kiedy łączą się sami wielcy ludzie, zazwyczaj: to eksplozja.

niedziela, 5 czerwca 2011

~ 16



Kopalnia świetnych cytatów, DiCaprio już nie DiCaprio, tylko Rimbaud, dekadentyzm, dużo absyntu, normy społeczne spychane do rynsztoku, a potem wpadanie tam za nimi. Podchodzić z dużą dozą tolerancji, pochłonąć, wyciągnąć soki.
Za każdym razem, kiedy próbuję trochę wybijać litery, poskładać to w jakąś sztukę, wyświetla mi się: "wszystko już zostało powiedziane, świat jest za stary"; to może być mój koniec z siedzeniem w literaturze, oddziaływanie grawitacyjne i odwrotne - ściąga na ziemię i wypycha na orbitę, wszystko zależy już tylko od ustawienia kolan, zawiązania fryzury.

środa, 1 czerwca 2011

~ 15

Doktor Daneeka doskonale wiedział o wielu sprawach, które były w najwyższym stopniu nie w porządku. Sen z powiek spędzał mu nie tylko stan jego zdrowia, lecz także Ocean Spokojny i konieczność zaliczenia pewnej ilości godzin w powietrzu. Zdrowie to coś, czego nigdy nie można być pewnym przez dłuższy czas. Ocean Spokojny był obszarem wodnym otoczonym ze wszystkich stron przez elephantiasis i inne przerażające choroby, wśród których mógł się nagle znaleźć, gdyby naraził się pułkownikowi Cathcartowi zwalniając na przykład Yossariana od dalszych lotów. Zaś obowiązkowy czas w powietrzu musiał wylatać każdego miesiąca, żeby otrzymać dodatek lotniczy. Doktor Daneeka bardzo nie lubił latać. W samolocie czuł się jak w więzieniu. Z samolotu nie było wyjścia, można było co najwyżej przejść do innego pomieszczenia. Doktor Daneeka słyszał, że ludzie z przyjemnością wchodzący do wnętrza samolotu ujawniają podświadomą tęsknotę za powrotem do łona matki. Powiedział mu to Yossarian, który umożliwił doktorowi pobieranie dodatku lotniczego bez potrzeby wracania do łona. Yossarian namówił McWatta, żeby wpisywał nazwisko doktora Daneeki do księgi lotów podczas lotów szkoleniowych albo wycieczek do Rzymu.
- Wiesz, jak to jest - podlizywał mu się doktor Daneeka robiąc cwaniackie, porozumiewawcze oko. - Po co mam ryzykować, jeżeli to nie jest konieczne?
- Jasne - godził się Yossarian.
- Co za różnica, czy jestem w samolocie czy nie?
- Żadnej.
- No właśnie - mówił doktor Daneeka. - Kto smaruje, ten jedzie. Ręka rękę myje. Rozumiesz? Ty mnie podrapiesz w plecy, to i ja ciebie podrapię w plecy.
Yossarian zrozumiał.
- Nie zrozumiałeś mnie - powiedział doktor Daneeka, kiedy Yossarian zaczął go drapać po plecach. - Mam na myśli współpracę. Przysługa za przysługę. Ty zrobisz coś dla mnie, ja zrobię coś dla ciebie. Rozumiesz?
- Zrób coś dla mnie - zażądał Yossarian.
- Nie da rady - odparł doktor Daneeka.

poniedziałek, 30 maja 2011

~ 14




Żadnych bitów, żadnych efekciarskich zagrywek; głos Lisy Gerrard i tyle, a to jeden z najpiękniejszych utworów w historii. Czapki z głów.

czwartek, 26 maja 2011

~ 13



No właśnie, skrawki: bunny boy, spaghetti w wannie, lakier z brokatem, nieżywa babcia, klej, martwe koty, koktajle, madonna, brzydkie, zagracone pokoje, jeszcze brzydsze piwnice, jeszcze brzydsze ulice - Xenia w stanie Ohio, Stany Zjednoczone, krajobraz po tornadzie, brud, brak perspektyw i zboczenia, robaki chodzące po ścianach, jeżdżenie na rowerach, strzelanie do zwierząt i tyle, bo w takim miejscu więcej już nie wolno.
Realizm swędzi, ale o to chodzi, żeby bez żadnego znieczulenia; świetna muzyka, aktorstwo bez pudła, fajne eksperymenty z formą; no wow, co za film.

środa, 25 maja 2011

~ 12


Kasa leci mi przez palce, a karnety na Offa same się nie kupią; muszę znaleźć jakąś pracę, może przetłumaczę na nowo Prousta, tym razem zachowując naturalny rytm, stanę na straży używania "tę", "tą" i "bynajmniej", "przynajmniej"; będę podpierać konstrukcje językowe, które mogą zawalić się w biały dzień, ewentualnie: zajmę się krwotokami z nosa, skoro to jedyne, co potrafię z działu pierwszej pomocy.
Znów spędzam godziny, oglądając w kółko te same kawałki Doctora Who, słuchając audycji w Trójce, które o tych godzinach nawet mi się nie podobają, kontrolując, co czytają siostry, żeby wychować następne pokolenie wyjątków o dobrym guście. Słowem: wszystko po staremu, ja tylko potrzebuję więcej czasu.

niedziela, 15 maja 2011

~ 8

Niekochany nie zdradza.
Niekochany chodzi
dzwoniąc w kieszeni
niepotrzebnym kluczem.

Z bramy wychyla się staruszek
niepokojąco podobny do Bogarta.
"Celuję prosto w twoje serce, synu!"
"Przecież wiesz, że to najmniej czuły we mnie punkt."

W sąsiedniej bramie znaleziono
siedemdziesięcioletnią Marilyn Monroe.
Potrafiła wykrztusić jedynie:
PU PU PI DU.
 "Jaka jest pańska narodowość?"
"Jestem pijakiem.
Jestem nieślubnym dzieckiem
Bogarta i Marilyn Monroe.
To ja
zabiłem Laurę Palmer."
To wszystko na ten temat.

~ 7


01 - Illa Than (Earmint Mix)
02 - Flashlight
03 - The Intro
04 - Gangsta Shit
05 - Tic Tac (John Hughes rmx)
06 - Next Break
07 - Glasspipe (Victor Bermon rmx)
08 - Choosey
09 - Moog
10 - Harmonix
 
 
Elektro w dechę.

sobota, 14 maja 2011

~ 6

Siedzę w przejściach, staram się nie myśleć o poważnym życiu, pitach i kupowaniu witryn, filtrów do pralek, które zawsze psują się w niewłaściwym czasie. Jak zwykle nie pasuje mi pora roku, teraz mogłyby wrócić listopady, październiki, które bardzo są wygodne, jeśli chodzi o ubrania, spanie nocami.
Dzieciaki pytają: czy bóg może stworzyć kamień, którego nie potrafiłby podnieść? Ja mówię: fajnie, ale chodźmy wszyscy na książki, na koktajle, ile można gadać o metafizykach, którym i tak nigdy nie wejdzie się w drogę.
(Oprócz tego: znowu prześladuje mnie liczba nieobejrzanych filmów, nieprzesłuchanych płyt, niezdobytych książek, nieznalezionych fotografii, nieprzyswojonych cytatów, niezrozumianych pojęć, ludzi, których nigdy się nie spotka).

~ 5

- Horacio mówił o nowym zakonie, o możliwości znalezienia jakiegoś innego życia.
Zawsze się powoływał na śmierć, kiedy mówił o życiu, nie mogliśmy wytrzymać, żeby się nie śmiać z tego. Powiedział mi, że sypia z Polą, i wtedy zrozumiałam, że on wcale nie uważa za konieczne, żebym się o to rozgniewała i zrobiła mu scenę. A ja rzeczywiście nie byłam wcale rozgniewana, ja także mogłabym w tej chwili iść z panem do łóżka, gdyby mi przyszła ochota. Nie umiem tego wytłumaczyć, to nie chodzi o zdrady i takie rzeczy. Horacio nienawidzi słowa zdrada, oszustwo... Muszę przyznać, że jak tylko poznaliśmy się, powiedział mi, że nie czuje się do niczego zobowiązany. Ja zrobiłam laleczkę, bo Pola wpakowała mi się do pokoju, tego już było za dużo, wiedziałam, że byłaby w stanie zabrać moje rzeczy, nosić moje pończochy, używać mojej pomadki, karmić Rocamadoura.
- Przecież pani powiedziała, że jej pani nie zna?
- Tkwiła w Horaciu, głupi, głupi Osip! Biedny Osip, taki głupi. W jego kanadyjce, w
futerku jego kołnierza, przecież pan widział, że Horacio ma futrzany kołnierz. I Pola tam tkwiła, kiedy wracał, i tkwiła w jego spojrzeniu, kiedy się rozbierał, tu w tym kącie, i kiedy stojąc mył się w tej misce. Nie wiem dlaczego, przecież w końcu naprawdę kochaliśmy się...
Nie wiem dlaczego. Dlatego, że ja nie umiem myśleć i on mną pogardza. Dlatego.

poniedziałek, 9 maja 2011

~ 4



Warto, bo: nie wychodzi z głowy, von Sydow i Andersson w szczytowych formach, nie definiuje niczego, żadnych spojrzeń na świat; jak to u Ingmara - wielkie brawa dla scenografa i operatora: mimo, że życie jest brzydkie, to tutaj jest też trochę pięknie.
I biedny, biedny Minus, że oprócz wszystkiego: tyle musiał uczyć się tej łaciny.

"REALITY WAS REVEALED, AND I COLLAPSED"

środa, 27 kwietnia 2011

~ 3



Parlamenty europejskie, paralelizmy składniowe, wzory na objętość, wyrazy jak: "anesthetic" i "drain"; czasami tylko jakiś zagubiony industrial, który przypomina się o miesiąc za wcześnie, jeszcze na polu minowym.

sobota, 23 kwietnia 2011

~ 2



~ 1

Jadłospis: europejskie (i nie) kino, muzyka z pogranicza (czy środka nurtu), porozmazywane fotografie, jakieś nieposkładane rozdziały, instruktaże do zakręcania włosów na palce, sprawozdania o niebieskookich sarnach i przylądkach za bardzo wysuniętych na zachód, czasami pewnie jacyś ludzie z autobusów, tylko przypadkiem, sporo lania wody i gadania o tym, jak pali się papier, a jak papierosy.