środa, 13 lipca 2011

~ 34

Jestem na kulturoznawstwie, wszystko mi się układa, powoli w palce wraca (trochę kulawo) literatura, w głowę porządni pisarze, porządni reżyserzy; chodzę po kinach, krawężnikach i pubach z klimatem, jeszcze trzymam za sznurki przyjaciół, żeby nie pouciekali po kraju, ale to są właśnie te rozdroża; i tak w najważniejszych godzinach, zdarzających się na granicy (najpóźniejszy wieczór, najwcześniejszy ranek) myślę już tylko o kosmosach, kolizjach i zarośniętych skrawkach za domami, które poznikają bez śladu, jak już wpadniemy w jakąś pędzącą galaktykę.


poniedziałek, 11 lipca 2011

~ 33



01 - Bug In a Web
02 - Flower In the Night
03 - Town Hall
04 - Sweet You
05 - Sad Bird
06 - Not Awake
07 - Overwhelmed (Interlude)
08 - Overwhelmed


CALLmeFAN.

wtorek, 5 lipca 2011

~ 30





To już nie był film, raczej trans, w którym wszystko jest piękne, dwuznaczne i mówione po francusku.

~ 29




"The only people for me are the mad ones, the ones who are mad to live, mad to talk, mad to be saved, desirous of everything at the same time, the ones who never yawn or say a commonplace thing, but burn, burn, burn, like fabulous yellow roman candles exploding like spiders across the stars and in the middle you see the blue centerlight pop and everybody goes "Awww!"

niedziela, 3 lipca 2011

~ 28



Ciekawy zarówno technicznie - w końcu sztandarowe dzieło Dogmy (mimo, podobno, złamania paru zasad, ja nie jestem aż takim pedantem, ja nie wiem); jak i merytorycznie - podglądamy grupę ludzi udających osoby niepełnosprawne, wplątujących się w związki między sobą, próbujących obalić normy społeczne, znaleźć dla siebie jakąś wewnętrzną wolność, jakieś swoje miejsce, swojego wewnętrznego idiotę, odpowiedź na pytanie, kto tu tak naprawdę jest mądry - ktoś kierujący się najprymitywniejszymi odruchami i uczuciami, czy ktoś wyuczony do postępowania zgodnego z logiką, inteligencją dopasowujący się pod nakazy społeczeństwa. Wszystko zostaje otwarte: można oglądać z obrzydzeniem, można oglądać z zafascynowaniem; dla mnie najbardziej poruszająca jest ostatnia scena, kiedy Susanne widzi, jak w coś, co dla większości z nich było zabawą, fałszywym przywiązaniem, wplątała się do bólu Karen, próbująca znaleźć ucieczkę od swojej własnej tragedii, w imię "Idiotów" paląca za sobą wszystkie mosty.

~ 27



Biblia beatników; pędzący świat, Ameryka rozlewająca się za oknami cadillaców, żony Deana Moriarty'ego, Burroughs jako Byk Lee, Ginsberg jako Carlo Marx, jazz, bop, czasami jakieś prace, czasami dziewczyny, autostop, autobusy, pociągi, no i rytm; zawsze dalej, zawsze bardziej, zawsze - w drodze.
Jeśli miałabym wybrać sobie jakieś życie, to wybrałabym Kerouaca; niby twierdził, że wlecze się tylko za wszystkimi, ale tak naprawdę - ciągle leciał z wirem, nie oglądając się za siebie, od czasu do czasu siadając tylko z pulsującą głową i wywalając wszystko na papier, żeby zrobić miejsce na następne miasta, następnych ludzi, siedzących na poboczu autostrad, następne historie, którymi - kto by pomyślał, pewnie nie Jack - będą potem żyły następne pokolenia; następne knajpy, każdą podobną do siebie, ale nie do końca.
Gdybym nie była takim tchórzem - wsadziłabym teraz ostatnią kasę w kieszeń, złapała pociąg i raz na zawsze przekreśliła stagnację, to wegetowanie przy parapecie, niby przerywane jakimiś wypadami, jakimiś znajomymi, ale tak serio - nie tętniące niczym. Jeszcze jestem, ale skóra już mi się odczepia, przestaję kontrolować maszynerię własnego ciała, dajcie mi pięć, maks sześć lat, to zobaczymy się w Azji, może w San Francisco, może na Lazurowym Wybrzeżu, paląc niedobre papierosy i mając zakodowane rysopisy tysięcy ludzi o pourywanych od pędu włosach.

sobota, 2 lipca 2011

~ 26





Wszyscy biją brawo i mówią: "gratulujemy przekroczenia mety, włażenia w dorosłe życie", a ja jestem bardzo zaskoczona, skoro też przecież stoję za barierkami, dopingując kogoś, kto zaraz zrzuci z siebie numery startowe i pójdzie na antykwariaty, przypadkowe spadanie kolanami w kałuże, z kim może spotkamy się kiedyś w kolejce po bilety normalne (kino za dwadzieścia jeden, pociąg do wrocławia - sześćdziesiąt jeden, autobus za dwa osiemdziesiąt), razem wyskoczymy z kasy i pójdziemy po koktajle, mimochodem rzucając anegdoty o pogubionych dawno latach.