poniedziałek, 29 października 2012

piątek, 31 sierpnia 2012

~ 78

Rany boskie, ależ deszcz runął. Jak z cebra, słowo daję. Wszyscy ojcowie, wszystkie matki, kto żyw uciekł pod daszek karuzeli, żeby nie przemoknąć do nitki, tylko ja zostałem jeszcze przez długą chwilę na ławce. Zmokłem cholernie, zwłaszcza nalało mi się za kołnierz i spodnie nasiąkły od razu deszczem. Dżokejka nieźle chroniła głowę, ale poza tym przemokłem na wylot. Nic sobie jednak z tego nie robiłem. Nagle poczułem się szalenie szczęśliwy patrząc, jak Phoebe krąży na karuzeli w kółko, w kółko. Jeśli mam być zupełnie szczery, przyznam się, że o mało nie krzyczałem ze szczęścia. Sam nie bardzo wiem, dlaczego. Po prostu chyba dlatego, że mała Phoebe wyglądała szalenie sympatycznie, kiedy tak kręciła się w kółko, w kółko w swoim niebieskim płaszczyku. Słowo daję, szkoda, żeście tego nie widzieli.

niedziela, 17 czerwca 2012

poniedziałek, 21 maja 2012

~ 74



- Why did you want to come to our planet?
- Well, I've been here many times before. But what brought me here first? I don't know. Pure curiosity, I guess. I'd never been to a Class BA-3 planet before.
- Class BA-3?
- Early stage of evolution. Future uncertain.

piątek, 18 maja 2012

~ 73

- Where have you been? I haven't seen you since Thursday.
- Walking, just walking around. I can't seem to sleep at night, not in this city.
- Doesn't seem like you sleep at all.
- Well, I have my dreams while I'm awake.




niedziela, 13 maja 2012

~ 72


 Od 3:30 - ciary. Na koncercie prawie płakałam, od razu z pamięci powyskakiwali mi Grace, Papua Nowa Gwinea, żółwie, Axel z samolotami, Północ - Północny Zachód i cała reszta ekipy, która w sumie ukształtowała mnie w pewnym stopniu, kiedy parę lat temu po raz pierwszy złapałam płytkę z filmem. Good morning, Columbus.

~ 71

sobota, 12 maja 2012

~ 70

Są takie momenty, zwłaszcza środki nocy, kiedy czuję się jedynym żyjącym człowiekiem na świecie. I sama już nie wiem, czy bardziej mnie to smuci, czy zachwyca.

niedziela, 6 maja 2012

~ 68

Wyruszamy w kosmos, przygotowani na wszystko, to znaczy, na samotność, na walkę, na męczeństwo i śmierć. Ze skromności nie wypowiadamy tego głośno, ale myślimy sobie czasem, że jesteśmy wspaniali. Tymczasem, tymczasem to nie wszystko, a nasza gotowość okazuje się pozą. Wcale nie chcemy zdobywać kosmosu, chcemy tylko rozszerzyć Ziemię do jego granic. Jedne planety mają być pustynne jak Sahara, inne lodowate jak biegun albo tropikalne jak dżungla brazylijska. Jesteśmy humanitarni i szlachetni, nie chcemy podbijać innych ras, chcemy tylko przekazać im nasze wartości i w zamian przejąć ich dziedzictwo. Mamy się za rycerzy świętego Kontaktu. To drugi fałsz. Nie szukamy nikogo oprócz ludzi. Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster. Nie wiemy, co począć z innymi światami. Wystarczy ten jeden, a już się nim dławimy.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

czwartek, 19 kwietnia 2012

~ 66



Piękny film. Jestem dzisiaj w Hartley'owym nastroju - i to bardzo. Ciężko jest mi się przyzwyczaić, że są gdzieś na świecie porozrzucani ludzie, którzy myślą i czują w podobną stronę co ja, ale to jednak prawda, i chyba nawet jestem z tym szczęśliwa, tylko w ten bardziej smutny sposób...
Dzięki, Hal. Pozdrowienia z Polski.

środa, 11 kwietnia 2012

środa, 4 kwietnia 2012

~ 64

"Nie odnosił się przychylnie do swojej przypadłości. Zgadzał się, że powinien być całym sobą w miejscu i chwili, uważny na bliskich mu ludzi i dbały o to, czego spodziewają się po nim. Orzekać, że są tymczasowi i na niby, znaczyło ich krzywdzić, nie umiał się jednak wyrzec myśli, że tak naprawdę na życie z nimi nie ma czasu."

środa, 7 marca 2012

~ 62



I'VE GOTTA FIND GENIUS                I'VE GOTTA GET BETTER
I'VE GOTTA STOP SMOKING            I'VE GOTTA GET BETTER

środa, 29 lutego 2012

~ 59

Przestają interesować mnie poważne tematy; oglądam survivor, słucham podcastów, douczam się angielskiego, żeby też kiedyś znaleźć się na wyspie, założyć setki sojuszy, wylądować na ponderosie i mieć największy ubaw w życiu, a potem wręczyć komuś czek na milion dolarów. Jako szalony fan stwierdzam: dwudziesty czwarty sezon zaczyna się bardzo fajnie, liczę na same blajndsajdy, dużo oszukiwania i chociaż parę świetnych strategii; zobaczymy, czy rozwinie się to w dobrą stronę.
Oprócz tego: czekam na weekend. A z dalszych: na czerwcowe picie na plaży, całonocne siedzenie w samym żakiecie, koniec odmrażania sobie kciuków, kiedy w kieszeniach gubią mi się rękawiczki.


wtorek, 21 lutego 2012

~ 58



- Just get me a sample.
- No can do.
- What's that? Some place near Katmandu? Meet me halfway, mate.


Ian Brown solowo to stypa, ale do Stone Roses mam sentyment jak stąd do Kaliforni. Ciekawe, czy po reaktywacji faktycznie wydadzą coś nowego, liczę na jakieś bajery - jeśli chodzi o muzykę, ciągle jeszcze nie jestem zgorzkniała.
Co do newsów z mojego fascynującego życia: filmowo skończyłam Hitchcocka, lecę z Kurosawą (i chyba powoli wchodzę w ten etap słusznie czczonych obrazów, bo pierwsze były po prostu kiepskie), dalej kocham się w Hrabalu, uświadamiam sobie braki w historii i sztuce, które trzeba będzie pozmazywać, no i - co najważniejsze - znowu wracam do pisania, chociaż kontakty w Lampie pewnie już przepadły, wątpliwa sława po konkursie też już przebrzmiała, ale wciąż jeszcze może zdążę z czymś poważnym do dwudziestki i wygram zakład, kupię sobie fajną chatę blisko uczelni z mnóstwem parapetów i codziennym dowozem świeżych płyt prosto pod drzwi, zamknę się na cztery spusty w świętym spokoju.

wtorek, 7 lutego 2012

~ 57



Wyplułam z organizmu całe literackie rzemiosło i podmieniłam na wyższy stopień uzależnienia od nikotyny. To jedyne, co zmieniło się w moim życiu przez ostatnie tygodnie.

poniedziałek, 23 stycznia 2012

~ 55



- Not because you love me or anything like that?
- I respect and admire you.
- Is that love?
- No, that's respect and admiration.

poniedziałek, 16 stycznia 2012

~ 54



Bardzo lubię to ukazywanie brudnej strony miast, brudnej strony ludzi; jeden z najbardziej przejmujących, chociaż nie narzucających się, obrazów samotności, z jakimi zetknęłam się w ostatnim czasie; tło muzyczne na najwyższym poziomie (z Laurie Anderson na czele), Doyle szaleje z kamerą a ciemne, zaspane wnętrza i ciężkie powietrze budują klimat, od którego przechodzą ciary. Zniechęciłam się do Kar Wai Wonga po "blueberry nights", ale "aniołami" znowu wskoczył na listę reżyserów, którym będę przyglądać się baczniej. Gdyby nie sesja: już siedziałabym przy "chungking express" albo "happy together", a tymczasem muszę znowu, z bólem głowy, odwracać się do Rokickiego.

niedziela, 15 stycznia 2012

~ 53





Jak zwykle: zamiast zebrać się do kupy potrafię tylko wydawać miliony wieczorami, wpadać w pętlę ulubionych fragmentów z fallen angels, wbijać się we francuską klasykę - już w warstwy pod powierzchnią, odnajdywać kolejne projekty blixy i narzekać, że na porządne życie nie starcza mi czasu. Wbrew wszystkim prawom natury i społecznym normom: wcale nie dorastam.

wtorek, 3 stycznia 2012

~ 52



"I have seen too many movies
I have read too many books
I'm the kind that sees sun and brings an umbrella"


Jeśli chodzi o '12: obejrzeć filmów jeszcze więcej, to samo z książkami, parasol też mieć zawsze pod ręką; może tylko przestawić się wreszcie z trybu "to tylko fabuła" na "to jednak życie", nie pozwolić prawdziwym ludziom przeciekać przez palce; zamiast zakochiwać się ciągle od nowa w Oliveirze i Aloysiousie znowu oglądać się za fajnymi studentami, częściej wsiadać w tramwaje bez celu, odkryć tunele przestrzenne i pozwiedzać galaktyki, chociaż parę najbliższych; spać tyle samo, budzić się dużo częściej.